Spakowałam się do Piły. Nigdy nie jechałam ani pociągiem, ani kolejką. Najpierw szłam
do Suchej pieszo, do Witaszyc wąskotorówką, do Poznania koleją i z Poznania czekałam na pociąg do Piły. Po raz pierwszy w takim mieście byłam. Siedziałam tylko na dworcu, żeby nie przegapić pociągu. Nie byłam przekonana, czy mnie przyjmą, bo przyjmowali od 17 roku życia, a ja miałam 16 i pół.
Gdy wysiadłam na dworcu w Pile, zobaczyłam, że robotnicy ładują gruz na samochody, tak ten dworzec był zniszczony po wojnie.
Powiedziałam sobie, że jak mnie nie przyjmą do tej szkoły, to będę ten gruz z nimi zbierać,
a do domu nie wrócę. Wyjeżdżając dostałam od ojca lanie, że sama załatwiłam sobie tę szkołę. Ojciec był despotyczny, o wszystkim chciał wiedzieć i decydować.
Dostałam nakaz pracy do szpitala, na ulicę Gąsiorowskich do szpitala ortopedycznego. Zgłosiłam się tam, ale nie było tam
internatu, więc przełożona dzwoniła do
wydziału zdrowia, co mają ze mną zrobić,
bo jest taka biedna osoba. Dali mnie na
Engla, do Szpitala Miejskiego nr 2. Oni
mieli internat.
Jak przyjechałam, to się bardzo serdecznie zajęła mną przełożona. Widziała, że taka
sierotka przyjechała, więc zaprowadziła mnie do stołówki.
Dostałam zupę pomidorową z ryżem. Byłam taka przejęta, tej zupy tak dużo, nie byłam w stanie zjeść. Nie było zlewu, żeby ją wylać, a nie chodziłam, żeby szukać ubikacji, by się pozbyć tej zupy, więc wylałam ją za okno i później ta zupa tam spływała. Pani przełożona to zobaczyła, ale nic na to nie powiedziała. Miałam 17 lat i byłam taka przejęta.
Najpierw byłam na noworodkach, potem na
oddziale położniczym. Przełożona chciała, żebym przeszła wszystkie oddziały. Potem wzięła mnie na internę i pierwszy raz widziałam śmierć pacjenta. Nie mogłam przeżyć tej jego śmierci. Później poszłam na laryngologię i w 1953
przenieśliśmy się na Mickiewicza.
Tą przełożoną była Maria Aleksandrowicz, która brała udział w Powstaniu Warszawskim, była instrumentariuszką i miała iść z Franciszkiem Raszeją do getta operować. Albo ona gdzieś
wyjechała, albo nie mógł się z nią skontaktować i nie pojechała z nim. Naturalnie on wziął inną instrumentariuszkę i zaraz po operacji zastrzelono ich. Ja się o tym później dowiedziałam, jak już się zaprzyjaźniłyśmy.
To była moja pierwsza przełożona, zajęła się mną, jak kimś bliskim. Ona się potem przeniosła do Warszawy i ja do tej Warszawy do niej jeździłam w odwiedziny. Otrzymała medal Florence
Nightingale, jak ja.
Florence Nightingale urodziła się w bogatej arystokratycznej rodzinie. Mając 24 lata zdecydowała, że zostanie pielęgniarką. Jej rodzina nie była zachwycona. W tym czasie Wielkiej Brytanii pielęgniarki rekrutowały się zazwyczaj spośród prostytutek i osób z niskich warstw społecznych. Żadna szanująca się dama nie mogłaby wykonywać tak haniebnego zajęcia. Florence postawiła na swoim i zaczęła wizytować szpitale i inne placówki medyczne, gromadząc informacje na ich temat. W 1851zaczęła uczyć się zawodu pielęgniarki w Ewangelickim Zakładzie Diakonijnym w Kaiserswerth. Następnie przyjęła stanowisko przełożonej w Zakładzie Opieki dla Chorych Dam w Londynie i uczyniła z owej instytucji wzorowy szpital swoich czasów. Podjęła się również szkolenia pielęgniarek, którym zapewniała odpowiednie wykształcenie zawodowe i dbała
o ich poziom moralny, co miało przyciągać do zawodu kobiety o nieposzlakowanej reputacji.*
W czasie wojny krymskiej Florence zorganizowała od podstaw opiekę nad rannymi żołnierzami. Zwalczała tym samym uprzedzenia i sprzeciw lekarzy, urzędników i oficerów. Uratowała wielu żołnierzy brytyjskich rannych w czasie wojny. Jako przełożona zespołu 38 angielskich pielęgniarek w szpitalu w Stambule, zdołała poprawić fatalny stan sanitarny brytyjskich szpitali polowych. Odkryła, że ranni żołnierze umierają nie tylko z powodu obrażeń, lecz także na skutek szoku pourazowego. Potrzebują nie tylko leczenia, ale i towarzyszenia.*
Do Anglii wróciła po wojnie pod przybranym nazwiskiem, załamana tym, że pomimo jej wysiłków, nie udało jej się powstrzymać wysokiej śmiertelności spowodowanej chorobami zakaźnymi. W następnych latach została ekspertką Armii Brytyjskiej ds. wojskowej służby pielęgniarskiej.
W 1907 Florence, jako pierwszej kobiecie przyznano brytyjski Order Zasługi, a pięć lat po jej śmierci wzniesiono ku jej czci pomnik na placu Waterloo w Londynie.
W 1912 Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża ustanowił Medal Florence Nightingale, będący prestiżowym odznaczeniem, przyznawanym zasłużonym pielęgniarkom z całego świata.*
*http://www.pwsz.nysa.pl/kursy/pielegniarski/teorie/model_teoretyczny_2.pdf, Terry Brighton: Szarża Lekkiej Brygady. Warszawa: Amber, 2006, s. 253.,Terry Brighton: Szarża Lekkiej Brygady. Warszawa: Amber, 2006, s. 256, 257.
Po mój medal Florence Nightingale miałam jechać do Genewy, bo tam przyznają. Ja jestem tak związana z Poznaniem, więc nie chciałam, żeby ta uroczystość była gdzie indziej. U nas w szpitalu zawsze jest msza za poległych, ja to organizuję. I tam, przez Prezesa PCK została mi wręczona
nagroda Florence Nightingale.
To był przypadek, ja nie wiedziałam co się dzieje. Wyszłam po ojca i brata na dworzec, była u mnie siostra. W szpitalu nikt nie wiedział, co się dzieje. Ja nawet nie wiedziałam, co to jest zakład
Cegielskiego. Nie było gazet, telewizji. Poszliśmy na ten plac Mickiewicza i jak zobaczyłam te hasła, które były już powywieszane na tramwajach,
„ŻĄDAMY CHLEBA”, „CHCEMY WOLNOŚCI”
to byłam taka poruszona. A już najbardziej
byłam wzruszona, jak z Białego Domku zrzucają flagi czerwone. I ja byłam deptać te flagi
czerwone. Później zaczęłam się zastanawiać,
flaga jest flagą, czy dobrze zrobiłam czy nie.
Ale to tak mnie niosło, i te śpiewy, „Boże coś
Polskę..”, to było coś pięknego.
Był jeden mikrofon, z Poczty polskiej. Ktoś
krzyczał „Poznaniacy, nie depczcie trawników”,
w takim momencie!. W 60tą rocznicę byłam na wystawie fotografii z Czerwca, patrzę na te
zdjęcia i tam, gdzie była trawa nie było ludzi!
Mówię uczniom w szkołach: „zobaczcie, jacy Poznaniacy byli zdyscyplinowani”.
Jak wchodziłam do szpitala, to tam taki facet stał i pyta, czy ja tu pracuję, odpowiedziałam, że tak. Mówił, żebym mu przyniosła benzynę. Wzięłam więc po jednej butelce, z każdego oddziału i zaniosłam mu je. Jak dyrektor to zobaczył, powiedział „Dziecko, czy ty wiesz, co ty robisz?!” Miałam 21 lat. Wróciłam do góry i dalej patrzyliśmy przez okno, jak ten tłum z Młyńskiej idzie Kochanowskiego i śpiewa. Usłyszeliśmy pierwsze strzały, ludzie zaczęli krzyczeć „Ratunku, tu są ranni, niech ktoś wyjdzie”. Ubrałam się w fartuch i czepek, naturalnie tatuś stanął w drzwiach i nie chciał, żebym szła. Powiedziałam mu, że muszę. Zabrałam opatrunki i wyszłam. I do godziny milicyjnej udzielałam pomocy. Zabitych nie widziałam.
Była taka sytuacja, że przyjechały dwa czołgi, na które weszli manifestanci. Próbowali z niego strzelać na Urząd Bezpieczeństwa, ale nie umieli. Po jakimś czasie przyszło wojsko i zmusili manifestantów, żeby wyszli z tego czołgu. Wychodząc jeden chłopak podniósł białą
chusteczkę na znak poddania się, stanął na
gąsienicy, a żołnierz polski bagnetem go zranił
w brzuch. To było straszne, żołnierz polski! Krzyczę, by manifestanci podeszli i razem
zanieśliśmy go do szpitala.
Zaczęto krzyczeć z Urzędu Bezpieczeństwa „Siostro, siostro, niech siostra przyjdzie,
bo tam w korytarzu leży ranny”. Manifestanci powiedzieli, że to jest pułapka i żebym nie szła. Bałam się, ale poszłam. Na schodach, głową
w dół leżał chłopak, wojskowy. Łatwo mi było go zsunąć, a potem manifestanci pomogli mi już go zanieść do szpitala. Stamtąd go wzięli do szpitala wojskowego.
Znów trzeba było iść do Urzędu. Ja się bałam. Lekarze już mieli informacje, że są tam ranni i pytali, czy z nimi pójdę. Z nimi było mi łatwiej. Szliśmy między krzykami i gwizdami manifestantów. Jak wchodziliśmy tam, krzyczeli: „Jak wy wrogom możecie udzielać pomocy!” to było przerażające. Lekarze poszli sprawdzać zgony, ja udzielałam pomocy. Wzięłam „Lubrokal” w litrowej butelce i kieliszek i dawałam tym wszystkim ludziom po kolei w tym jednym kieliszku. Nikt się nie zaraził, taka wtedy była odporność. Po wszystkim zebraliśmy się na pierwszym piętrze i doktór Śliwiński pyta się funkcjonariuszy: „Powiedzcie, jak to było, my w szpitalu nic nie wiemy”. A jeden z wojskowych mówi tak, „Najpierw rzucali do nas kamieniami, to myśmy dali spokój, natomiast, jak zaczęto do nas rzucać butelkami z benzyną, to ich odstraszaliśmy hydrantem z wodą. Ale jak zobaczyliśmy, jak beczka z paliwem kula się pod nasz urząd, to żeśmy musieli strzelać”. Na to lekarz się pyta: „To wyście zaczęli strzelać?” A on na to powiedział: „Tak, nie mieliśmy innego wyjścia. I te słowa nie miały dla mnie wtedy takiego znaczenia, dopiero jak zostaliśmy powołani na świadków stały się tak ważne.
Poszłam do szpitala zmienić fartuch, bo byłam zakrwawiona. Ja myślę, że ja poszłam do tych
ludzi, bo ja byłam z nimi na tym placu Mickiewicza. Chciałam być z nimi tak, jak byłam na tym placu. Śpiewałam sobie hymn pielęgniarski „Pielęgniarki na frontach padały, jak odważnie swą służbę pełniły. My nie chcemy, ni wojen, ni bojów. Dość krwi bratniej i ofiar faszyzmu, my jesteśmy siostrami pokoju, strażniczkami idei humanizmu.” To mi dodawało otuchy. Teraz to bym się modliła.
Nikt by nie wiedział, że to Romek Strzałkowski. Jego mama chodziła ze zdjęciem i pytała wszystkich o niego. I dotarła do rannej tramwajarki, Heleny Przybyłek i ona powiedziała, że to jest chłopak, który wziął od niej tę zakrwawioną flagę biało czerwoną i chodził z nią na Kochanowskiego. Stąd Romek Strzałkowski został bohaterem. Miał 13 lat i nie bał się z tą flagą chodzić.Nasza koleżanka go znalazła, myślała, że on żyje, bo siedział na krześle w garażu urzędu bezpieczeństwa, miał opuszczone ręce i już nie żył. Nikt nie wiedział, że to jest Romek Strzałkowski.Moim zadaniem było, jak była już godzina policyjna, mówić rodzinom, które przychodzą pytać o swoich bliskich, co się z nimi dzieje. Zaprowadzałam ich albo na salę chorych, albo do świetlicy, jeśli nie było krzyżyka. Jak był krzyżyk, wiadomo było, że osoba jest w kostnicy. Ja zobaczyłam, że przy nim jest krzyżyk i zaprowadziliśmy tę kobietę do kostnicy i to była straszna, straszna chwila, jak ona to przeżywała. Nie chciała od niego wyjść, pierwszą noc została przy nim trzymając go za ramionka, za główkę.
Teraz się zastanawiam, czy większą odwagą było to, że szłam pod kulami, czy większą odwagą było to, że zeznawałam w sądzie przeciwko tamtejszej władzy.
W 1981 roku zostałam wybrana, przez Solidarność Cegielskiego na Matkę Chrzestną statku MS Poznań. Statek był budowany w Hiszpanii, bo nasze stocznie budowały dla Rosji.
W Cegielskim zawsze dużo kobiet pracowało, były tam przodownice pracy, a Solidarność powiedziała, że to musi być ktoś związany z Poznańskim Czerwcem ‘56, bo akurat była 25 rocznica obchodów. W lipcu pojechałam na obóz AWF, dostałam telefon.
Żeby to było miarodajne zadzwonił do mnie profesor Fibak, potem rozmawiał ze mną redaktor Gazety Poznańskiej. Chciał, żebym przyjechała do Poznania, ja nie mogłam, byłam na obozie AWF. Bo ja albo się uczyłam, albo dorabiałam. Więc to on przyjechał, zaczął ze mną rozmawiać, czy się zgadzam, czy się nie zgadzam. Znali moją historię, wiedzieli, że szłam sama pod kulami. No i zostałam tą Matką Chrzestną. Uroczystość była przepiękna. Ja się tam czułam, jakbym była panią Reganową. Wymyśliłam strój sama, to było szyte, kupon dostałam od koleżanki, która była w Stanach i mi dała ten materiał i mogłam sobie na to pozwolić. Mówiłam po polsku i po hiszpańsku “płyń po morzach i oceanach, chwal imię hiszpańskiego stoczniowca i polskiego marynarza, nadaję ci imię “Poznań”. W Puerto Real.
Powiedziano mi, że “Katowice” wypływają pierwsze. Nie podobało mi się to i zwróciłam się do kapitana: ”Panie kapitanie, jak to jest możliwe, Poznań był pierwszy w historii, a “Katowice” mają pierwsze wytoczyć drogę do Australii?”. Jak już wróciłam do Polski, kapitan przesłał mi telegram “Pani Olu, Pani prośba została spełniona, “Poznań” wypłynie jako pierwszy”, w statku “Katowice” nadbudówka się spaliła. Taki zbieg okoliczności. Choć im tego nie życzyłam.
Na pierwszy rejs, próbny, nie popłynęłam z nimi. Na podniesieniu bandery w Gdyni byłam i już z tego statku nie schodziłam. Popłynęłam przez Kanał Sueski, Oceanem Indyjskim do Australii. Było to pierwsze wypłynięcie statku z polską banderą. Matka Chrzestna ma prawo darmowo płynąć na
statku. Mój portret wisiał tam wisiał.
W Australii, w gazetach pisali, że Poznań rozpoczął linię do Australii i na statku będzie Matka Chrzestna. Dowiedziała się o tym siostra lotnika, który został zabity podczas wojny w Poznaniu, Australijka. Skontaktowała się z konsulem, że chciałaby się ze mną spotkać, jak przypłynę.
MS Poznań – statek typu Ro-ro zbudowany w 1982 w Bilbao, pływający do 1989 dla Polskich Linii Oceanicznych. 9 stycznia 1983 ukończył w Gdyni dziewiczy rejs na trasie Europa - Australia - Europa (łącznie 25,5 tys. mil morskich). Była to pierwsza w dziejach polskiej marynarki handlowej podróż nowoczesnego pojazdowca typu Ro-ro pod polską banderą. Statek zapoczątkował zamówioną przez PLO w hiszpańskiej stoczni Astilleros Españoles serię czterech podobnych jednostek (MS Katowice II, MS Gdańsk II i MS Wrocław).*
* Jan Piwowoński: Flota spod biało-czerwonej. Warszawa: Nasza Księgarnia, 1989, s. 176.
Jak dopłynęłam dostałam kosz kwiatów. Gdy ta kobieta przyjechała na statek, mówiła, że jej brat i mąż jednej z jej koleżanek zostali zestrzeleni nad Poznaniem, to byli lotnicy angielscy. Zależało jej, bym znalazła te groby. Nie wiedziała nawet, czy w ogóle są tam. Znalazłam te groby na cytadeli, akurat byłam przed Wszystkimi Świętymi, ubrana w kożuch, czapkę. Wtedy jeszcze były zimy. Był ze mną redaktor gazety, więc zrobił zdjęcie, które wysłałam jej. Ona odpisała “Boże, my tu mamy tyle owiec, a ja tu nie mam kiedy chodzić w takim futrze. Pani tak pięknie w nim wygląda”.
Muszę być dalej tą bojowniczką, bo to siedzi w mojej naturze.
Zebrała, wysłuchała, zredagowała i zilustrowała Katarzyna Dworaczyk, zafascynowana mikrohistoriami i herstoriami autorka i ilustratorka.
Dziękuję Aleksandrze Banasiak za otwartość, zaufanie i dzielenie się ze mną swoim życiem i wspomnieniami.
Dziękuję Paulinie Kirsche za zorganizowanie wystawy i całą pracę logistyczną, która połączyła ten projekt z akcją "Kobiety na pomniki" Fundacji im. Julii Woykowskiej.
Dziękuję Marcie Mazurek i Jackowi Kordusowi za połączenie mnie z Panią Olą, mojej rodzinie za wsparcie, w pozowaniu, robieniu mi kawy i tym wszystkim, co sprawia, że mam czas na taką pracę!
Niezmiennie dziękuję też za wsparcie Wydziałowi Kultury UMP!
Projekt sfinansowano ze środków budżetowych Miasta Poznania #poznanwspiera